Skąd wiedziałaś, że chcesz zostać przedsiębiorczynią i startuperką?
Moja mama zawsze się śmiała, że nie będzie ze mnie dobry pracownik – i że muszę pracować „na swoim”. Zasialiśmy wtedy ziarno. Już w liceum interesowałam się przedsiębiorczością, brałam udział w olimpiadach ekonomicznych. Wiedziałam, że chcę pracować w marketingu, gamingu, pomagać markom komunikować się z graczami.
Nie miałam planu „będę startuperką”, ale byłam aktywna w społeczności gamingowej, poznawałam ludzi, angażowałam się. I w końcu poznałam Maćka Sawickiego – mojego wspólnika, mentora – który zaprosił mnie do współtworzenia inStreamly.
Ta ścieżka trochę mnie znalazła, ale to ja pomagałam jej mnie znaleźć. Robiłam rzeczy, które mnie jarały. I dzięki temu spotkałam ludzi, których też to jarało. I to zadziałało.
Czy była taka chwila, kiedy myślałaś: „To się nie uda”? Co wtedy zrobiłaś?
Życie przedsiębiorczyni jest usłane chwilami, kiedy myślisz: „to się nie uda”, a potem… kombinujesz, jak jednak może się udać. Próbujesz kolejny raz, jeszcze inaczej, aż w końcu coś zaskakuje. I mam poczucie, że finalnie nasza firma się udała. Istniejemy, rozwijamy się, działamy międzynarodowo. Osiągnęliśmy sukces, zwłaszcza z perspektywy startupowej, gdzie większość projektów upada. Ale mimo tego sukcesu, ciągle czuję, że przed nami jeszcze więcej.
Moim życiowym mottem jest: trzeba robić i się nie bać. Zawsze, gdy nie wiem, co zrobić, gdy mam ten moment: „to się nie uda”, po prostu robię cokolwiek. Bo brak działania jest zazwyczaj gorszy niż jakikolwiek krok – nawet ten w nieidealnym kierunku.
Jak wyglądają Twoje relacje z porażką i sukcesem? Paraliżują Cię czy nauczyłaś się je oswajać?
Z porażkami mam pewnie więcej doświadczenia niż z sukcesami – w długim rozrachunku więcej rzeczy mi się nie udało niż udało. Codziennie coś się nie udaje. Nam jako firmie też: nie zdobywamy klienta, inwestora. Ale z czasem przestajesz myśleć o tym w kategoriach „porażka-sukces”. Zmieniasz perspektywę na „eksperyment i wynik”.
Zamiast się poddawać, próbujesz inaczej. Na przykład: żeby pozyskać naszych pięciu inwestorów w trzech rundach, rozmawialiśmy z ponad setką funduszy. Czasem były to długie rozmowy, kilka calli, odpowiedzi na dziesiątki pytań. Gdybyśmy poddali się po trzecim czy dziesiątym „nie”, tej firmy by nie było. Dlatego porażka to dla mnie po prostu stan przejściowy.
Sukces z kolei też traktuję jako coś tymczasowego. Bo zaraz jest kolejna rzecz do zrobienia, poprawienia, rozwinięcia. Najwięcej satysfakcji dają mi sukcesy zespołu. Kiedy ludzie są szczęśliwi, rozwijają się, robią rzeczy, często, bez mojego udziału. Nagrody i wyróżnienia? Jasne, są miłe, bardzo miłe i dają takie poczucie, że ta praca jest zauważana i doceniana. Ale następnego dnia wraca się do roboty.
Które z Twoich umiejętności okazały się najważniejsze w budowaniu firmy?
Po pierwsze: wiedza o League of Legends i innych grach, w które grałam zdecydowanie za dużo. Ta wiedza okazała się bezcenna w kontaktach z klientami.
Po drugie: jestem takim „agentem chaosu” – wchodzę w temat, patrzę z góry i szukam sposobu, żeby zrobić coś szybciej, sprytniej, lepiej.
Po trzecie: storytelling. Umiejętność opowiadania historii, prezentowania się i syntezowania myśli – w mowie i na piśmie. Duża część naszego marketingu była oparta na mojej osobie i personalnym brandzie. Dzięki temu mieliśmy realne efekty PR-owe, inwestorskie i wizerunkowe.
I jeszcze jedno: ignorancja. Nie wiem, że czegoś się „nie da” – po prostu zakładam, że się nauczę. Nie przywiązuję się do zadań, łatwo deleguję, nie mam z tym emocjonalnego problemu. To się okazało kluczowe dla dynamicznego rozwoju.
Gdybyś miała stworzyć „manual przetrwania” dla innowatorek – co znalazłoby się w nim na pierwszym miejscu?
Na pierwszym miejscu: odwaga to wybór. Jedyna rzecz, która stoi między zrobieniem a niezrobieniem – to decyzja. Wiele startupów nigdy nie powstało, bo ktoś bał się zacząć, zastanawiał się zbyt długo, nie wierzył, że może.
A przecież można się bać i działać mimo wszystko. Kobiety w nowych technologiach szczególnie potrzebują tej odwagi – brakuje nam wzorców poza światem nauki. Świadomość, że to jest mój wybór i że go podejmuję mimo strachu – to klucz.
Jaka jest jedna rzecz, którą bezwzględnie należy zignorować, budując coś przełomowego?
Bezwzględnie: należy zignorować wszystkie rady, które chcesz zignorować – włącznie z moimi. Nikt wcześniej nie robił dokładnie tego, co Ty i w taki sposób jak Ty. Jasne, są uniwersalne schematy, warto słuchać doświadczeń. Ale nie każda rada ma wartość w Twoim kontekście.
O naszym startupie też mówiono, że „to się nie uda”. A teraz co 9. miesięcy ktoś w Polsce nas kopiuje – i dostaje na to rundę finansowania. Zignoruj ludzi, którzy mówią, że to się nie uda, jeśli nie mają dobrych argumentów. A jeśli mają? Zaadresuj je i działaj dalej.
Wyobraź sobie, że nie masz żadnych ograniczeń – budżetowych, technologicznych, czasowych – i możesz zrealizować jeden szalony projekt. Co by to było?
Ojeny, takich projektów mam mnóstwo! Ale powiem o dwóch.
Pierwszy: totalnie szalony. Gra, w której przenosisz się całym umysłem – połączenie mózgu z komputerem, pełna imersja, wspólne tworzenie światów. Taka produkcja z najwyższej półki.
Drugi: bardziej przyziemny, ale dla mnie ważniejszy. Chciałabym zająć się tematami zdrowia, szczególnie neurodegeneracji. Gdybym mogła rzucić się na coś naprawdę wielkiego, chciałabym znaleźć sposób, by nikt już nie chorował na Alzheimera. Wierzę, że poradzimy sobie z przeszczepami, organami, technologią – ale najważniejsze pozostaje to, co w głowie. Straciłam bliską osobę z powodu tej choroby. I nie chcę, by to się powtórzyło u kogokolwiek.